Maj 2009
Rumunia kusiła nas, nęciła. W końcu nas dopadła. Załadowaliśmy się na tydzień w Rodniany. Była wyprawą niezorganizowaną, właściwie spontaniczną. Mieliśmy mapę fakt, poza tym bardzo mizerne pojęcie o tym, co chcemy zobaczyć i jak to zrobić. Udało się, choć pogodzie nie chciało sie nas rozpieszczać w ogóle.
Dotarcie w Rodniany okazało się trudniejsze i dłuższe niż nam się wydawało. Trasa wyglądała tak.
Galeria zdjęć
30.04.2009/01.05.2009 - Lublin(18.20) - Kołomyja - Czerniowce - Suczawa - Vatra Dornei
Wsiadamy do krążownika Warszawa - Kołomyja, lądujemy na
Ukrainie rankiem koło 5. Przeczekujemy na kołomyjskim dworcu do czasu
pojawienia sie pierwszej marszrutki do Czerniowiec. Podróż
nie jest długa i odbywamy ją sprawnie, lądujemy w Czerniowcach w
okolicach dziwnego dworca, stamtąd przemieszczamy się trolejbusem na
dworzec właściwy, gdzie dowiadujemy się, iż do Suczawy to będzie ale
jutro. Oczywiście od razu łapie nas busiarz przemytniczy. Za 10$ od
głowy wiezie nas do naszego docelowego kraju. Wysadza nas na
dworcu autobusowym, skąd za długie dwie godziny zabiera nas
arcyluksusowy autobus do Vatra Dornei. Autobus piękny i może nawet
silnik mocny, cóż gdy drogi bylejakie. Wleczemy się w tempie
elektriczki przez malownicze tereny koło 3 godzin. Lądujemy
późnym popołudniem w Vatra Dornei
pełni nadziei na dalszą
drogę. W końcu to tylko jeszcze 100 km do gór. No i tu
klops,
z Vatra najbliższy do Borsy odjeżdża jutro o 11 z hakiem. Odjeżdża bo
zostaje dopisany flamastrem na tablicy przez pana kontrolera ruchu,
który nie wiedząc jak przekazać nam tą wiadomość tak, byśmy
zrozumieli bierze do ręki pisadełko i po prostu uzupełnia rozkład
tablicowy o pozycję Borsa 11.20. No to uknęliśmy. Idziemy jeszcze z
nadzieją na cokolwiek na pociągi, by może zajść Rodniany od tyłu z
Rodnej. Najbliższy do Magury Ilvei 7km od Rodnej jest też jutro, ale
koło 5. No, to już
lepiej.
Próbujemy jeszcze podpytać taksówkarzy o cenę kursu do Borsy, ale to jakieś kosmiczne ilości euro, rezygnujemy i dajemy sie znaleźć pani, która nocuje nas oboje za 70lei w kamienicy niedaleko dworca. Mamy więc cały wieczór na obejrzenie sobie Vatra Dornei, dość miłego dla oka miasteczka, z piękną cerkwią, kamienicami, budynkami dawnych rezydencji. Znać, że kiedyś było tu bogato. Śpimy w upojnym zapachu naftaliny, ale jednak pod dachem.
02.05.2009 - Vatra Dornei - Magura Ilvei - Rodna(525 )- Salvamont Curatel(1510)
Wstajemy. Czy my w ogóle spaliśmy? Pakujemy się na
stację i zaspanym pociągiem dowlekamy się rankiem do Magury Ilvei,
środka niczego, ale przy stacji. Jest pociąg - jest życie. Stąd już
musimy dołoić do Rodnej nogami. Droga piękna, prawie bita, plecaczki
jak
wiadomo nielekkie. Idziemy, za nami w niedalekiej odległości podjeżdża
pan na furze. Droga oczywiście nie jest po prostym tylko najpierw na
dość wysokie siodło (widoki!), by później z górki
na pazurki do samej Rodnej. Mamy jednak fuksa i załapujemy się na
darmowy kurs furką, z panem z którym rozmawiamy nic nie
rozumiejąc:) On pożyczył nam szczęśliwej drogi, my jemu, choć
podróż była z przygodami. Koń zapasowy, idący z tyłu
przytroczony do wozu wkręcił sobie powróz w koła i mało się
nie udusił. Było groźnie. Groźne jest też pierwsze spotkanie z psem,
który bardzo chciał posmakować moich zwisających z wozu
nóg.
Jestem szybsza:) Ale ta wściekłość w oczach psa, brr. To nie łagodny
owczarek. Senna jeszcze z rana Rodna przypomina nam, że nie
przyjechaliśmy w pustkę i tu mieszka naprawdę kupa ludzia. Z Rodnej
znakowanym szlaczkiem ruszamy na Vf. Lazului, pięknie dysząc z
niewyspania i
długiej podróży. Widoki towarzyszą nam
od razu. Szlaczek jest porządnie do góry i nie ma miejsca na
relaksacyjne oddechy. Śniadanko jemy na grzbieciku, na który
wdrapujemy
się w celu uniknięcia spotkania ze stadkiem owiec pilnowanych przez
wiadomo jakie zwierzę:) a nawet dwa. Dlaczego ja nie lubię
psów? Chyba musiałam przyjechać do Rumunii po odpowiedź.
Ominięcie okazuje się być dobrym pomysłem, bo dają nam
spokój. Leziemy w tempie żółwia, mijając puste
jeszcze szałasy pasterskie, deptamy świeżutką trawę, z którą
niedługo rozprawią się stada owiec. Niebo postanawia się jednak
zachmurzyć i nie pokazać nam tej najwyższej części Rodnian. Nasze
wytęsknienie chatki, do której zmierzamy jest wprost
proporcjonalne do stopnia zachmurzenia. Szczęśliwie domek Salvamontu
pojawia się
dokładnie w momencie, gdy już naprawdę go potrzebujemy.
Lokujemy się w chatce, zostawiamy graty i gnamy jeszcze nieco powyżej, by Rodniany mogły na nas rzucić swój urok. Zawraca nas jednak ducie wiatru i deszcz. No cóż, początek znajomości mamy nieco utrudniony:)
Jak się za niedługo okazuje noc ta będzie wietrzna jak diabli, wiatr ze dwa razy otworzy drzwi chatki, nie wspominając o tym, co będzie wyprawiał z oknami, a raczej z otworami zasłonietymi kawałkami folii. Zbytnio szczelnie to tu nie jest, ale jest dach i jest woda niedaleko, jesteśmy też w towarzystwie. W drugim pomieszczeniu nocuje tu dwóch sympatycznych chłopaków z Polski. Przegadujemy z nimi ten pierwszy smętny wieczór.
03.05.2009 - Salvamont Curatel(1510) - Pe Curatel(1851) - Saua cu Lac(2140) - Saua Ineului(2223) - Saua Putreda(2051) - Vf. Costa Neteda(2060) - Tarnita lui Putredu(1960) - Vf. Cisa(2036) - Saua Cisa(1950) - Vf. Omului(2134) - Vf. Claii(2121) - Vf. Gargalau(2159) - Saua Gargalau(1907) - Stiol(1572) - Statiunea Borsa(880)
No i mamy swoj dzień maks. No ale jeszcze z rana nic nie wiemy na ten temat. Jedno wiemy na pewno. Pogody ni ma i się nie zanosi. Ale cóż w chatce siedzieć nie będziemy. Pniemy się sflaczali wietrzną nocš na Pe Curatel gdzie wiatr postanawia nam obciąć morale. Wieje straszliwie, ale gdy dochodzimy na Saua cu Lac, nie jest już tak źle. Z naszego planu wejścia na Ineu, który jeszcze niedawno dumnie prężył muskuły nic nie wychodzi. Nadchodzi mgła gęsta i mleczna. Po Ineu ani śladu. Trawersujemy jego stoki w drodze na przełęcz Saua Ineului, mało zauważalną zresztą. Mimo mgły udaje nam się wykrzesać z krajobrazu nieco widoków.
Sama droga jest cała w płatach śniegu, trawy zmrożone, wiosna
dopiero przyjdzie. Na północną stronę grani zwisają na całej
długości łańcucha spore nawisy. Martwimy się jak zejdziemy na
północ. Na razie jednak po prostu idziemy walcząc z wiatrem
i zimnem i porażającą masą plecaków. Co chwilę odsłaniają
nam się przepiękne krajobrazy, groźne, mgliste i dość jeszcze zimowe.
Jakże różna jest tu strona północna - mroczna,
urwista i ośnieżona, od łagodnych, już nawet wiosennych południowych
stoków. Im bardziej oddalamy sie od Ineu, tym lepiej
widzimy jego
"alpejskość". Granie jako żywo przypominają nam
tatrzańskie Granaty. Pełni obaw o drogę zejściową docieramy do Tarnita
lui Putredu, skąd zamierzaliśmy schodzić na północ. No i tu
niemiła niespodzianka. Nasze zejście ośnieżone, z nawisem. No to klops.
Utknęliśmy. Cała północna część grani w śniegach i nawisach.
Cóż, tędy to my nie zejdziemy...
W niedługą chwilę później dostrzegamy na grani grupkę ludzi idących w naszym kierunku. Okazują się być Serbami, ale znają angielski. Weszli tu z Borsy przez Saua Gargalau. Szli 5 godzin. Cóż, czyli wiemy już że droga przed nami daleka i zupełnie nieplanowana. Zmotywowani jednak wizją noclegu w śniegu i wichrze zbieramy się w kupę i łoimy po kolei Vf. Cisa, Vf. Omului, Vf. Claii, Vf. Gargalau aż do przełęczy. W nagrodę za trud mamy przyblakłe nieco, ale jednak widoki na cały łańcuch Rodnian, nawet Pietrosu majaczy. Odpoczywamy na Gargalau, sycimy się kanapkami, opróżniamy termosik. Czas na zejście. Odtąd jest już prawie całkiem tylko w dół. Mimo, iż z Saua Gargalau, dalsza droga wydaje się być już bułką z masłem, szybko okazuje się, iż mamy do pokonania jeszcze parę porządnie nastromionych pól śnieżnych. Próbujemy iść jak najostrożniej, w końcu ze śniegiem nic nie wiadomo. Z ulgą witamy pierwsze wypłaszczenia Poiany Stiol, ciesząc oczy krokusami, sasankami, urdzikami. Są też ludzie i wątpliwej urody śmieci. Wymęczeni wybieramy drogę w dół do wyciągu narciarskiego. Stamtąd upiornie nachylonym stokiem złazimy na skrzypiących już kolanach do Borsy - cieplutkiej, zalanej późnopopołudniowym słońcem. Dojście z Salvamont Curatel zajmuje nam 10h z lekkim okładem. Wymęczenie jednak jest okrutne, dość powiedzieć, że gdy zdejmuję plecak w Borsie zupełnie tracę geometrię postawy i po prostu chwieję się na nogach:)
Dzień kończymy pod prysznicem w zacisznym pensjonacie Ursu w cenie 70lei za nas oboje. Jest luksusowo, ciepła woda, kuchnia, wygodne łóżko. Gospodyni jest Węgierką z pochodzenia - dobrze mówi po angielsku. Opowiada nam o kolejce leśnej w Marmaroszach, pokazuje foldery i albumy. Gawędzimy z nią w wieczornym słońcu wygrzewając czyste już nogi na tarasie z widokiem na Rodniany. Czy można gdzieś odnaleźć więcej? Zalewa mnie spokój i niesamowitość tego, że udało nam się tu dotrzeć. Napawam się tą chwilą z herbatą w ręku, na drewnianym tarasie. I patrzę w górę, tam gdzie jeszcze niedawno moczyliśmy w śniegu nogawki:)
04.05.2009 - Statiunea Borsa - Borsa - Statie Meteorologica(1760) - Zanoga Iezerului - Vf. Pietrosu(2303) - Zanoga Iezerului - Statie Meteorologica(1760) - Borsa - Statiunea Borsa
Po arcywyspanej nocy wita nas piękniutkie słońce, co sprawia, że nogi nam się same wyrywają do góry. Jedziemy do Borsy głównej kursującym tu co chwila zatłoczonym busikiem. Wysiadamy nieco za wcześnie, ale w końcu udaje nam się zlokalizować początek szlaku na Pietrosu, przy mostku na rzece Viseu. Rzeka to za dużo powiedziane. Ciężko patrzeć jak wygląda ten ściek mający przecież początek w ciekach spływających z gór. Takiego stopnia zaśmiecenia to nawet na Ukrainie nie widzieliśmy. Do rzeki wrzuca się tu wszystko na niewyobrażalną skalę. Widzieliśmy nawet wyrzuconą drewnianą sławojkę słusznej wielkości. Cóż, Rumunia jednak to nie austriacki kurort.
Pniemy się w górę początkowo wśród
domów, klucząc uliczkami, w końcu osiągamy ostatni dom i
zaczyna się pełne widoków na połnoc podejście rzadkim lasem.
Droga
wygodnie poprowadzona, idziemy bez zadyszki. W połowie drogi do stacji
meteorologicznej spotykamy wracającego stamtąd pracownika stacji,
właściciela będącej w budowie "cabany" na szlaku. Gawędzimy sporą
chwilę. Po około
2 godzinach dochodzimy do pięknego przełamania szlaku
skąd mamy cudny widok na granie opadające spod Pietrosu. Jest nawet
resztka tablicy i śmieci jak zwykle. Od tablicy czeka nas jeszcze
nieprzyjemny śnieżny trawers, ale już widać budynek stacji. W chwilę
później również go słychać:) Wita nas ujadanie
burka z wściekłością w oczach. Szczęściem nie jest to pies pasterski,
ale przyzwyczajony do turystów zwykły stróż
porządku. Jesteśmy teraz w żywcem wyjętej z Tatr dolince otoczonej
graniami Piciorul Mosului i Zanoga Iezerului. Cała dolinka lekko
podtopiona roztapiającym się śniegiem wokół jeziorka
Iezer(1786). Czuję się jakbym stała pod Kościelcem i zamierzała iśc na
Zawrat. Widzimy, iż warunki są dość jeszcze zimowe, mimo to Pietrosu
kusi nas niemożliwie. Próbujemy...
Początkowo łatwiutko po śniegu okrążamy misę jeziorka i po dość świeżych śladach zaczynamy podchodzić do góry. Łatwy etap kończy się po podejściu na drugi stopień zawieszenia dolinki. Stąd już jest stromo i nieprzyjemnie. Wkrótce kończy się też śnieg i zaczynają urwiste trawki. Potem też gubimy ścieżkę i idziemy jakimiś zupełnie nieprzyjemnymi fragmentami po kamolcach, trawkach i śniegu. Tak docieramy do nieprzyjemnego ostatniego nawisu, ostatniej przeszkody do całkowicie łatwej bezśnieżnej grani w drodze na Pietrosu. Zanim tam jednak docieramy na całej drodze mamy zapierające dech w piersiach prawdziwie graniowe widoki. Z naszej strony najeżone urwistymi żlebami, okazują się one wkrótce zupełnie niegroźne od południa. Sam wierzchołek Pietrosu(2303), który od Borsy zajął nam około 5h, poza widokami oferuje też atrakcje architektoniczne. Ruiny małego schronu, resztki przyrządów meteorologicznych utwierdzają nas w przekonaniu, iż wszystko co nr1 na liście szczytów każdego łańcucha zazwyczaj jest skażone antropologicznie. Patrz Rysy, Howerla, Trzy Korony, Śnieżka... Przykłady można mnożyć. Mimo wszystko widok stąd piękny, zwłaszcza po drodze. Wracamy tą samą trasą, ostrożnie po naszych śladach, z ulgą witając czerwony dach stacji i ponowne obszczekanie przez burka. Bardzo długą drogą do Borsy wracamy z jednego z dwóch dość słonecznych dni naszej wyprawy.
05.05.2009 - Statiunea Borsa - Buza Muntelui(1663) - stoki szczytu Paltinisul(1771) - Puzdrele(1540)
Dziś zamierzamy dojść do Puzdrele, by spędzić noc w górach. Początkowo mamy spore trudności z odnalezieniem początka naszej drogi, która ze ścieżki zmieniła się w szeroką wyrąbaną sprzętem drogę. Idziemy niezliczonymi zakosami w upale, który całkowicie nas zaskakuje. Po dojściu do Buza Muntelui odnajdujemy stare znaki niebieskiego szlaku. Idziemy za nimi, nie mając innego pomysłu. Szlak okazuje się być jednak morderczo zarośnięty, właściwie ciężko powiedzieć, czy on istnieje. Dla pewności postanawiamy trzymać się grani, bo po obu jej stronach nieprzyjemne zarośnięte skały, nie do przejścia w tym gąszczu. Na grzbiecie też nie jest łatwo, ale przynajmniej wiemy, że jesteśmy na grzbiecie:).
Po
około
1,5h kluczenia w lesie i kosodrzewinie wychodzimy na otwartą przestrzeń
z pieknymi widokami na Puzdrelor, Laptelui Mare i Galatului. Stoki
Paltinisula opala słońce, nam też się co nieco dostaje:) Stąd już w
dół borówczyskami schodzimy na pasterską polanę i
lokalizujemy nasz nocleg na dziś. Oprocz ruin
dawnego schroniska stoi
na Puzdrelach również chyba niedawno zbudowany mały, ale
wygodny szałas, z trzema pobliskimi źródełkami do wyboru:).
Zbrochani przedzieraniem się przez chaszcze, odpuszczamy dalsze łojenie
grani i cieszymy się tym ciepłym dniem w nieprzeliczonych łanach
krokusów, przetykanych pierwiosnkami i zawilcami. Sceneria
jest niemalże bajkowa, tylko my, szałas, kwiaty i osnieżone szczyty.
Robimy mały rekonesans na lekko, w górę hali, starając się
nie zadeptywać krokusów, które rosną tu w
milionowych skupiskach. Rozkoszność tego popołudnia jest taka
wciągająca. Jemy, gotujemy, robimy zdjęcia, wyprawy do
źródełek po wodę. Szukamy albinosów
wśród krokusów. Sielanka pełną gębą:) Szałas jest
dość nieszczelny więc rozbijamy naszego marabuta w środku i spędzamy
twardą nieco noc zabarykadowani w środku (naczytałam się w międzyczasie
o niedźwiedziach:)). Wieczorem możemy jeszcze pokontemplować zachodzące
słońce na Marmaroszami.
05.05.2009 - Puzdrele(1540) - Borsa Repede - Statiunea Borsa
Cóż, poranek budzi nas pięknym syfem nad
górami. Z planów załojenia Galatului nici. Ale,
nie spieszy nam się przecież. Zwlekamy się jak
najwolniej do wyjśćia w ten wilgotny, nieprzyjemny dzień. Co by nie
powiedzieć, zwyczajnie nie chce nam się schodzić. Nie mamy jednak
jedzenia na dłużej. Leziemy więc w dół jak
najdłuższą drogą,
pośród pasterskich chat i pastwisk. Po drodze już w
górze wsi, na małej podmokłej łączce wypatrzam pierszego
tegorocznego storczyka szerokolistnego. Ale niespodzianka:) Z
góry doskonale także widać jak rozległą miejscowością jest
Borsa. Ciągnie się kilometrami w każdą ze stron. Nocujemy
znów w Borsie, ale już gdzie indziej. Tym razem za 60 lei od
nas dwojga. No, ale tu nie jest aż tak milutko, a i z gospodarzami po
angielsku sie nie da:)
Wyjazd kończymy wyjściem na Cercanel w